Musicorama. Trzy białe kruki

Musicorama. Trzy białe kruki

Przygotowując różne teksty dotyczące polskiej muzyki – czy to na potrzeby GAD Records, czy innych wydawnictw – regularnie sięgam do starych gazet muzycznych, jakie ukazywały się w Polsce. Roczniki „Jazzu”, kwadratowe edycje „Jazz Forum” czy wydawany na fatalnym papierze, ale pełen cennych informacji „Non Stop” są w zasadzie w ciągłym obiegu. Wśród tej obszernej bibliografii jest jedno wydawnictwo szczególne. Ukazało się tylko trzy razy. Musicorama.

Musi co rama

Nie wiem dlaczego, ale bardzo podobała mi się nazwa „Musicorama” – pisał Franciszek Walicki w swojej wspomnieniowej książce „Szukaj, Burz, Buduj” z 1995 roku. Wprawdzie redaktor Andrzej Wróblewski-Ibis z „Życia Warszawy” znęcał się nade mną uważając, że powinno być „Muzykorama” (przedrzeźniał „Musi co rama”), ale ja upierałem się przy swoim. Pierwszym wcieleniem „Musicoramy” była organizowana regularnie w Warszawie impreza prezentująca aktualne trendy w muzyce rozrywkowej. Inauguracyjna edycja, 27 lutego 1968 roku, zgromadziła na scenie zespoły No To Co, Skaldowie, Breakout oraz Mieczysława Kosza i Czesława Niemena z Akwarelami. Pomysł przetrwał do połowy lat 70. (w pierwszej Fonoli prezentowaliśmy folder z XXI. edycji Musicoramy) – to w ramach tych imprez, organizowanych później także w formie objazdowych tras miał miejsce słynny koncert SBB w krakowskiej Hali Wisły, gdzie połowa publiczności… opuściła salę.

Drugim wcieleniem „Musicoramy”, tym które nas dziś interesuje najbardziej, był drukowany magazyn, poświęcony głównie muzyce rockowej oraz – co wówczas było modne – problemom estrady. Inicjatorem powstania periodyku był Walicki, a redaktorem naczelnym został Jan Byrczek, wcześniejszy założyciel „Jazz Forum” i Polskiej Federacji Jazzowej, przekształconej w PSJ. Formalnie był redaktorem naczelnym, ale ograniczał się do zatwierdzania treści i walki o przydział papieru – wspominał Walicki. Ja byłem zastępcą naczelnego redaktora, ale wszystko było na mojej głowie.

Złote dziesiątki

„Musicorama” nr 1 ukazała się w 1970 roku, uzupełniona w stopce o adnotację dawne „Jazz Forum”, rok wydania V. Był to bowiem moment, gdy na rynku przestała się pojawiać polska edycja tego periodyku, wydawana dotąd nieregularnie i wciąż szukająca swojej formuły. Lepiej radziła sobie edycja angielska, od 1969 dostępna w charakterystycznym, niemal kwadratowym formacie – obszerna, pełna jazzowych wiadomości z całego świata, interesujących artykułów i unikatowych zdjęć. I ona trwała, ukazując się do 1973 roku mniej-więcej w kwartalnych odstępach. Dla polskiego czytelnika zamiast tego przygotowano „Musicoramę”, gdzie jazz był tylko dodatkiem. Zresztą – zajrzyjmy do tego pierwszego numeru.

Po artykule wstępnym – swoistym credo założycieli pisma – przygotowanym przez Lecha Terpiłowskiego, Roman Waschko i Franciszek Walicki zajmują się polską sceną big-beatową, podsumowując rok 1969. A wszystko przy okazji plebiscytu „Złote dziesiątki Musicoramy 69”, który twórcy pisma ogłosili na łamach „Sztandaru młodych” w listopadzie 1969 r. Zespołem roku został Breakout (zaraz za nimi na podium Skaldowie i Czerwone Gitary), piosenkarzem – tu bez zaskoczeń – Niemen (kolejne miejsca zajmuje Seweryn Krajewski i Jacek Zieliński), a piosenkarką Maryla Rodowicz (drugie miejsce przypadło Halinie Frąckowiak, trzecie – Mirze Kubasińskiej). Piosenką roku zostało „Bema pamięci żałobny rapsod” Niemen Enigmatic, a pozostałe dwa miejsca okupował Breakout („Gdybyś kochał, hej!”, „Na drugim brzegu tęczy”). Breakout zdobył też laur za swój debiut jako płytę roku – tu drugie miejsce przypadło Skaldom („Cała jestes w skowronkach”) i Niemenowi z ostatnią płytą zrealizowaną z Akwarelami, „Czy mnie jeszcze pamiętasz”.

Dalej Lech Terpiłowski pisał o teatrze muzycznym, a Barbara Łojkówna rozmawiała z Jerzym Trunkwalterem, kierownikiem wydziału propagandy i kultury ZG ZMS na temat umuzykalnienia młodzieży. Jest ciekawy felieton „Spadająca gwiazda”, w którym autor pisze o tym, jak krucha jest kariera gwiazd muzyki rozrywkowej i daje jako przykład Karin Stanek – wtedy, w 1970 roku, już postać niemal z poprzedniej epoki. Andrzej Wróblewski zajmuje się problemami fonografii (co było dla dziennikarzy niezwykle wdzięcznym tematem przez cały okres PRL!), a Waschko relacjonuje udział Polski w targach Midem. Stanisław Danielewicz pisze o Festiwalu Awangardy Beatowej w Kaliszu, a Edward Fiszer o festiwalu opolskim (co uzupełnia pełen program festiwalu w 1970 roku – w tym premiera „Mrowiska” Klanu w sali Teatru Lalek, 28 czerwca, o godzinie 17:00). Pomiędzy reklamami Pollena Uroda kryją się jeszcze m.in. sylwetka zespołu Partita, artykuł o nowych zawodach związanych z estradą (mikser-akustyk!) oraz recenzje płyt – Niemen Enigmatic, debiut Breakout i „Cała jesteś w skowronkach” Skaldów oraz wspomniane już „Jazz Forum”: dwie strony aktualności.

Psychodelia i komiks

Ciekawie wypada w tej części pisma krótki wywiad z Czesławem Niemenem, ilustrowany zdjęciami Mariana Saneckiego. Niemen przyznaje w nim, że „Dziwny jest ten świat” nie jest dla niego szczególnie ważnym utworem (zamiast tego wymienia „Czy mnie jeszcze pamiętasz”, „Jednego serca” i „Bema pamięci żałobny rapsod”), a kariera to coś złudnego. Czy można nazwać kariera ten prawie pusty pokój, tych kilka książek i trochę płyt? A przecież to już dziesięć lat cięzkiej, pełnej wyrzeczeń pracy… Nie wierzę w mity łatwych karier!

A potem duże, zgraficyzowane zdjęcie Jimiego Hendrixa otwiera dział „A co na świecie?”. Dla ówczesnych miłośników rocka w Polsce, których kontakty z zachodnią muzyką oznaczały przede wszystkim audycje Polskiego Radia, te kilka stron pełnych zdjęć aktualnych idoli były niezwykle smacznym kąskiem. Znalazł się tu m.in. artykuł o Led Zeppelin pióra Janusza Kosińskiego, Lucjan Kydryński pisze o musicalu „Hair”, a Krzysztof Teodor Toeplitz o psychodelii – co ilustrują postacie Beatlesów z filmu „Yellow Submarine” (zrecenzowanego zresztą przez Witolda Pogranicznego). Na koniec jeszcze mamy reklamę agencji koncertowej Polskiej Federacji Jazzowej (polecają przede wszystkim Skaldów, Maryle Rodowicz i Novi Singers), Marka Karewicza przedstawiającego młodych fotografów (w pierwszym numerze Tomasz Sikora!) oraz… komiks. I to nie byle jaki, bo narysowany przez Janusza Christę!

Mam jej nagrania!

„Musicorama” nie była pismem równym – jak większość ówczesnych periodyków, ale na pewno interesującym. Wydawana w formacie bliższym takim magazynom jak „Ty i Ja”, doskonale opracowana graficznie przez Jerzego Krechowicza po prostu przyciągała uwagę. Do dziś robi doskonałe wrażenie i gdyby Fonola miała kiedykolwiek ukazywać się w wersji papierowej, to bardzo chętnie widziałbym ją w takiej właśnie formule (inna sprawa, że pewnie nikt by tego w dobie Internetu nie kupił…).

Walicki w swoich wspomnieniach pisał o zderzeniu z cenzurą, która nie była zachwycona publikacją zdjęć niektórych zachodnich wykonawców. Zaczęło się od Hendrixa. Decyzja brzmiała: „Wycofać! Nie będziemy w piśmie młodzieżowym popularyzowali dewianta i narkomana”. Skończyło się na wycofaniu podpisu pod zdjęciem i Hendrix został. Druga interwencja była bardziej stanowcza. Chodziło o wycofanie fotografii Jimmy’ego Page’a – gitarzysty zespołu Led Zeppelin. „Nie będziemy popularyzować długich włosów!” – brzmiała decyzja cenzury. Zapytałem, udając zdziwienie: „A od kiedy to kobiety nie mogą nosić długich włosów? Jimmy Page to przecież znana piosenkarka, druga po Janis Joplin…”. Cenzor złapał się za głowę: „Oczywiście! Mam przecież nawet jej nagrania!” I zdjęcie poszło.

Za mało

„Musicoramie” nie był dany długi żywot. Ukazały się tylko trzy numery pisma. Jak wspomina Walicki – po wyjeździe Jana Byrczka do Wiednia jazzmani rzucili się na pismo jak stado zgłodniałych szakali, zarzucając „Musicoramie” odchylenie rockowe… Byrczek wskazuje inny problem jako przyczynę upadku pisma. Reakcja na nowe pismo była większa niż się spodziewaliśmy. Magazyn rozszedł się błyskawicznie. Listy, telefony z pytaniami o następnym numer przychodziły z całego kraju. Postanowiłem zwiększyć nakład pisma z piętnastu tysięcy do trzydziestu. Poprosiłem kierownika Wydziału Kultury w Komitecie Centralnym Partii o przydział papieru. Tam usłyszałem, że zamiast na piętnaście tysięcy dostaniemy zgodę tylko na siedem tysięcy egzemplarzy. Argumentem dla tej decyzji była opinia, że w tym czasopiśmie jest zbyt mało informacji na temat muzyki popularnej w Związku Radzieckim i innych krajach socjalistycznych. Ponieważ dochód ze sprzedaży nie pokrywałby kosztów produkcji pisma, następnego wydania już nie było.

Pozostały trzy białe kruki. I jeden niezwykle trwały ślad po „Musicoramie” – „Jazz Forum” do dzisiaj korzysta z kroju pisma wykorzystanego pierwszy raz w winiecie tego zapomnianego dziś magazynu.

Michał Wilczyński

Jeśli ktoś posiada trzeci, ostatni numer „Musicoramy” i chciałby się z nim rozstać, prosimy o wysyłanie listów i znaków dymnych pod adres redakcji.