Sześć dekad Jazz Jamboree

Sześć dekad Jazz Jamboree

Festiwal Jazz Jamboree skończył w mijającym tygodniu sześćdziesiąt lat. Z tej okazji marudzimy i wspominamy.

Podobno do wymiany żarówki potrzeba aż pięciu muzyków country – jeden ją zmienia, a czterech śpiewa o tym, o ile lepsza była ta poprzednia. I my spoglądając na te sześć dekad festiwalu Jazz Jamboree dzisiaj będziemy się zachowywać nieco jak muzycy w kowbojskich kapeluszach. Bo choć bardzo dobrze, że Jazz Jamboree istnieje dalej, to w obecnej formule brak tej aury wielkiego święta, które ściągało miłośników jazzu z całego kraju (i nie tylko).

Muzycy zespołu Laboratorium wyróżniali się nie tylko na scenie… (fot. Marek Karewicz)

To nie jest zarzut – zmieniły się czasy, wszystko mamy w Internecie w odległości jednego lub dwóch kliknięć, wiadomości spływają do nas szerokim (czasami zbyt szerokim) strumieniem, a nowe projekty rodzimych jazzmanów powstają co parę chwil. W latach 60. czy 70. Internetu nie było, „Jazz” ukazywał się raz w miesiącu („Jazz Forum” co dwa), a październikowe spotkania w Warszawie miały wyjątkowy wymiar. Nie chodziło tylko o to, że przyjeżdżały gwiazdy światowego formatu. Jamboree było także przeglądem tego, co aktualnie ważne w polskim jazzie. Brakuje dziś takich festiwalowych wieczorów, które prezentowały cały szereg zespołów, z których każdy miał do dyspozycji 20 lub 30 minut. Tylko i aż tyle – w gestii artysty było zagospodarować je jak najlepiej. I pokazać w tak okrojonym czasie swoje możliwości. Dziś, kiedy mamy dostęp do zbyt dużej ilości nowej muzyki, jaką możemy przesłuchać nie wychodząc z domu (ba, nie sięgając nawet do odtwarzacza CD), taka formuła sprawdziłaby się chyba raz jeszcze.

Ale nie zamierzamy teraz szukać odpowiedniej formuły dla nowych edycji Jazz Jamboree. Zamiast tego uciekamy w przeszłość – do tych dekad, które w GAD Records lubimy najbardziej. I zaglądamy na sześć festiwalowych występów – wybranych więcej niż subiektywnie i nawet bez chronologicznego ładu.

1972: Grupa Niemen gra Kattornę


W sobotę, 21 października 1972 roku, scena Sali Kongresowej w Warszawie była scena Komedy. Zmarły trzy lata wcześniej artysta stał się bohaterem widowiska jazzowego (jak to określono w programie festiwalu), które wyreżyserował Kazimierz Kutz. Był tam i Olgierd Łukaszewicz, i grupa baletowa stołecznego Teatru Wielkiego, i zespoły Namysłowskiego i Stańki… A także Grupa Niemen. Ta najbardziej awangardowa inkarnacja Czesława Niemena – jego zderzenie z muzykami Silesian Blues Bandu (czyli późniejszego SBB) przyniosło muzykę niezwykłą, której ani jednej, ani drugiej stronie tego iskrzącego tandemu stworzyć się już nie udało. Wtedy mogli wszystko – i to słychać w półgodzinnej reinterpretacji „Kattorny”.

1983: Nie tylko Miles


Miles Davis bez wątpienia był największą sensacją festiwalu w 1983 roku, ale nie jedyną mocno lśniąca gwiazdą tej edycji. Zbigniew Namysłowski ze swoim kończącym powoli karierę Air Condition zagrał koncert fenomenalny. W świetnej obsadzie – m.in. z Markiem Blizińskim na gitarze i Wojciechem Gogolewskim przy instrumentach klawiszowych. Pełnowymiarowy koncert w ramach Jazz Jamboree ’83 podsumowywał te kilka lat elektrycznej, niezwykle przystępnej formuły Air Condition, pełnej soczystych grooves, błyskotliwie połamanych tematów i klimatu, który swoją grą i obecnością może zapewnić tylko i wyłącznie Zbigniew Namysłowski. Bardzo dobrze, że po latach Polskie Radio wydało ten materiał na CD.

1968: Jerzy Milian mruga do Lucjana Kydryńskiego

"Przekrój" o Jerzym Milianie (1967)
Lucjan Kydryński recenzuje Jazz Jamboree ’67 (Przekrój, nr 1177)

Najgorzej (…) grało nam się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. Przestrzeń ogromna, przed oczami przepastna czerń widowni, scena–gigant, a pośrodku my – trzech ludzików na akustycznych instrumentach i w dodatku trema. Ta sala miała w sobie coś z marmurowego chłodu monumentalnych grobowców i nie sprzyjała kameralizującym wykonawcom. W końcu jednak wystąpiliśmy, a Lucjan Kydryński w „Przekroju” określił nasz koncert jako… nudny. Byłem rozgoryczony recenzją, ale przyznałem mu rację – pisał Jerzy Milian w swojej książce „Wiem i powiem”. Rok po tym „nudnym” występie na Jazz Jamboree Milian powrócił ze swoim triem na warszawski festiwal, tym razem grając w Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej. W programie występu znalazł się utwór… „Rewelacyjny Luciano”. Wszystkie cztery występy tria na Jazz Jamboree (w latach 1966-69) znalazły się na czwartej części serii „Jerzy Milian Tapes”.

1999: Jean Luc-Ponty


Tu nie ma wiele do pisania. Ponty znalazł się na tej liście, bo brakowało lat 90. do kompletu, a poza tym to bardzo udany koncert. Ale najważniejszy powód jest taki, że piszący te słowa w wieku młodzieńczym nagrał sobie ów występ z radia i słuchał potem z częstotliwością odpowiednią do zniszczenia leciwego nośnika, jakim jest kaseta magnetofonowa.

1976: Trzy kwadranse jazzu


Choć nie było w programie występu Gila Evansa „La Nevady”, którą polscy jazzfani automatycznie kojarzą z głosem Jana Ptaszyna Wróblewskiego, to i tak pojawienie się orkiestry byłego współpracownika Milesa Davisa było dużym wydarzeniem na… obfitującym w duże wydarzenia festiwalu (był jeszcze Benny Goodman, Muddy Waters, a Laboratorium grało „Pięciobój nowoczesny”!). Poljazz wydał potem płytę (która doczekała się też pirackiej edycji CD), telewizja wyemitowała cały występ, a Andrzej Wasylewski nakręcił dokument o pobycie mistrza w Polsce.

1969: Zbigniew Seifert Quartet

Rękopis utworu „Nora” Zbigniewa Seiferta

Dwa fragmenty tego występu trafiły na winylową kompilację „New Faces in Polish Jazz” (jeden z tych krążków z serii Polish Jazz, które nie mają szęścia do wznowień…). Trzy utwory – czyli całość – trafiła w 2010 roku na CD „Nora”, od którego zaczęła się nasza przygoda pod hasłem GAD robi płyty. Dlatego znowu – jak w wypadku Ponty’ego – trudno o jakiś odpowiedni dystans do tej muzyki, jest nam zbyt bliska. I tak, jak tytułowa „Nora” z nieco koślawym, ale świetnym tematem wciągała nas w 2010 roku, tak porywa i teraz. I za dziesięć, dwadzieścia czy sześćdziesiąt lat będzie tak samo.