San Mateo

San Mateo

Są w historii polskiej muzyki osoby, których życie opisuje po kilka nawet książek. Z drugiej strony zaś jest mnóstwo białych plam i postaci, o których nie pisano (lub pisano zbyt mało). A są to czasami twórcy bardzo wszechstronni, zasłużeni i w dużym stopniu wciąż (!) odpowiedzialni za obecny krajobraz polskiej rozrywki. Taką wyjątkową postacią był Mateusz Święcicki. Kompozytor, publicysta, aranżer, dziennikarz, organizator. Jemu solidna biografia na pewno się należy. Ale od czegoś trzeba zacząć – stąd ten tekst.

Mateusz Święcicki urodził się 10 września 1933 roku – kilka tygodni temu obchodziłby swoje 85. urodziny. Niestety, od ponad trzech dekad nie ma go wśród nas – zmarł nagle 7 sierpnia 1985 roku w Chodzieży. Wychowany w muzykalnej rodzinie uczył się gry na fortepianie i trąbce, studiował muzykologię. Przecierał pierwsze jazzowe szlaki w zespole Pinokio, z którym wystapił na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie w 1956 roku.

Mateusz Święcicki (fot. z archiwum Andrzeja Korzyńskiego)

Radio

Wbrew temu, co donoszą niektóre strony internetowe, to nie audycja „Mój magnetofon” Mateusza Święcickiego rozpoczęła historię radiowej Trójki. Co więcej, ta historia nie rozpoczęła się nawet 1 kwietnia 1962 roku, jak zwykło się uważać – Trójka nadawała swój program już od 10 marca (a pierwsze próbne przekazy sygnału sięgają aż 1958 roku!). Prawdziwe natomiast w tej opowieści to, że Mateusz Święcicki z początkiem radiowej Trójki był związany bardzo mocno – jako pierwszy szef muzyczny tej anteny był odpowiedzialny za wprowadzenie do programu muzyki bardzo różnorodnej – od klasyki, przez jazz, po podbijający wówczas serca młodych słuchaczy rock’n’roll (tu się wszystko zaczynało od audycji „Piosenki, jakich nie było” Marka Gaszyńskiego i Witolda Pogranicznego).

Jego współpraca z radiem trwała od połowy lat 50., a praca w Trójce była tylko częścią jego aktywności w budynkach na Malczewskiego i Myśliwieckiej. 1 września 1965 roku z inicjatywy Święcickiego, Pogranicznego oraz Andrzeja Korzyńskiego w strukturze Programu I Polskiego Radia wystartowało Studio Rytm. Inicjatywa wyjątkowa, dzięki której zarejestrowano dziesiątki młodzieżowych zespołów z tamtych lat. O tym, jak rewolucyjna to była idea niech świadczy fakt, ze każdy inny wykonawca, który w tamtym czasie chciał dokonać w radiu swoich nagrań musiał przejść przez gęste sito, na końcu którego stosowna komisja przydzielała mu… konkretny repertuar do zaśpiewania. W Studiu Rytm zespoły przychodziły ze swoimi utworami i nagrywały je pod czujnym okiem (czy raczej uchem) Sławomira Pietrzykowskiego. Nad muzyczną stroną całości czuwał Andrzej Korzyński, a gdy porwał go świat muzyki filmowej jego rolę przejął Witold Pograniczny. Mateusz Święcicki wkrótce też zniknął ze Studia Rytm, choć z Andrzejem Korzyńskim mieli się raz jeszcze w radiowych budynkach spotkać.

Piosenka

Istotę gatunku piosenki stanowi mała forma, rodzaj monotypii wyrazowej, o prostej fakturze i krótkim czasie trwania. Sama zasady monotypii przesądza o nieograniczonej różnorodności form, stylów, tematów. Z tego powodu zakres pojęcia piosenka jest w istocie bardzo szeroki, znacznie szerszy niż to uwzględniają niektórzy przedstawiciele komisji i krytyki.

Mateusz Święcicki (pierwszy z lewej) obok innych dziennikarzy
i działaczy jazzowych na festiwalu jazzowym w Pradze (fot. Marek Karewicz)

Tak pisał Mateusz Święcicki wraz z Jerzym Grygolunasem w artykule „Fakty i mity” we wczesnych latach 60., próbując zdefiniować czym jest piosenka. Te rozważania i chęć odnalezienia jak najlepszych przykładów piosenki w polskiej kulturze doprowadziła obu panów do pomysłu stworzenia Festiwalu Polskiej Piosenki. W lutym 1963 roku zreferowali swój pomysł na kolegium Programu III. Projekt nasz został przyjęty przez kolegium (…) jako dobry żart – pisał potem w książce „Festiwale opolskie” Jerzy Grygolunas. Wspominał jednak, że idea zyskała sprzymierzeńca w osobie Edwarda Fiszera, pierwszego redaktora naczelnego radiowej Trójki. Dlatego chwilę później dostali delegacje i wyruszyli – do Opola.

Czemu akurat Opole? To pomysł Grygolunasa, który dobrze znał to miasto i okolice, będąc autorem wydanej kilka lat wcześniej książki o Opolszczyźnie („Polowanie na słońce”, 1957). Nie bez znaczenia był fakt, że budowano tu właśnie amfiteatr. Był luty 1963 roku – wspominał Grygolunas. Mróz i śnieg. Mateusz Święcicki nie znał Opola i bałem się, że reklamowany przeze mnie obraz miasta runie w jego wyobraźni, gdy zobaczy zimowe ulice, kikuty drzew bez liści i przepełniony hotel, w którym nie otrzymamy pokoju. (…) Mateusz ocenił miasto jako niezwykle gustowne. Dzień był słoneczny i kamieniczki na rynku opolskim zachwyciły go swoim pięknem. Śniadanie zjedliśmy w „Pająku” i lokal też dobre wrażenie zrobił na Mateuszu. Gorzej było z amfiteatrem. Niecka wykopu pokryta była śniegiem. Nie było w nim jeszcze ławek, nie było estrady, nie było garderób, schodów (…). Nieotynkowana, półkoliście wygięta ściana akustyczna stała samotnie wśród śniegu jak ściana płaczu. Mateusz nerwowo skubał brodę i łatwo było ten jego gest rozszyfrować.

Nie ma amfiteatru, nie będzie festiwalu.

Festiwal jednak był – i to już kilka miesięcy później, w czerwcu 1963 roku. Naprawdę pokazujący szerokie spektrum polskiej piosenki – poszerzone jeszcze w latach kolejnych i… drastycznie zawężone w obecnych edycjach, wypełnionych po brzegi obowiązkowymi koncertami wspominkowymi. Czasami warto chyba wrócić do tej definicji piosenki z początku tekstu. Zresztą Mateusz Święcicki nie tylko organizował wydarzenia związane z piosenkami, ale i sam je pisał. „Ballada cygańska” dla Michaja Burano (fascynacja muzyką cygańską to jeszcze jeden, zupełnie osobny wątek w działalności Święcickiego!), „Jedziemy autostopem” dla Karin Stanek, „Był taki ktoś” dla Katarzyny Sobczyk. I nieśmiertelne „Pod Papugami”, dziś kojarzone niemal wyłącznie z Czesławem Niemenem (a niesłusznie – wersji było więcej!)

Arp Life!

Syntezator

Ryszard Szumlicz – choć na zdjęciu poniżej tego nie widać – był perkusistą. Pochodzący z Gliwic muzyk znał się dobrze z Mateuszem Święcickim jeszcze z lat 50., kiedy wspólnie przecierali szlaki dla polskiego jazzu. Potem, gdy Święcicki tworzył festiwale piosenki, prowadził audycję w Polskim Radiu i był kierownikiem muzycznym zespołu Filipinki, Szumlicz jeździł po całym świecie, występując w stricte rozrywkowych składach w czysto merkantylnym celu. Z jednej z tych wypraw przywiózł nowy instrument – jeden z pierwszych syntezatorów, jakie pojawiły się w Polsce.

Ryszard Szumlicz

Mateusz Święcicki pisał na łamach „Jazz Forum” w 1975 roku: W pokoju (…) stało włączone do radia hotelowego coś, co wyglądało niepoważnie, dziecinnie nawet – jak zabawka – kolorowy i plastikowy, bardzo mały i płaski ARP Odyssey. Mieli z nim wyruszyć na podbój Polonii w USA, a w przerwie prób przygotowywanego programu dyskutowali w barze Teatru Żydowskiego (czyli kawiarni Izabella). Przyszedł mi do głowy pomysł założenia spółki autorskiej w dziedzinie muzyki ilustracyjnej dla potrzeb teatru. Ryszard miał wielkie doświadczenie w akompaniamencie perkusyjnym w spektaklach, a ja skomponowałem w ciągu ostatnich piętnastu lat ponad pięćdziesiąt ilustracji muzycznych do najrozmaitszych Szekspirów, Ajschylosów i Molierów. ARP i perkusja wystarczą: staliśmy się w ten sposób samowystarczalni i niezależni (…). Spółka ta splajtowała – nie otrzymaliśmy wielotysięcznych zamówień od ponad stu teatrów, jakie istnieją w Polsce, a skromne honoraria nie pokryły nawet kosztów nocnych dyskusji przy barze…

Na szczęście zostały nagrania, zrealizowane dla Wytwórni Filmów Dokumentalnych w marcu 1974 roku – czyli jeszcze przed nagraniem przez Czesława Niemena jego „Katharsis”! Nagrania dziwne, szalone, nieokiełznane i kosmiczne. Zebraliśmy je na płycie „Halo Wenus”, uzupełnione o dwa utwory zrealizowane wówczas w Polskim Radiu. Sygnowano je nazwą Arp Life – przydała się, gdy rok później Mateusz Święcicki rozpoczynał kolejną współpracę z Andrzejem Korzyńskim. Po to, by pod szyldem Arp Life nagrać m.in. tak piękny utwór jak „Bu-Bu”.